Dlaczego nie wierzę w Social Media growth hacks

Dlaczego nie wierzę w Social Media growth hacks

Boom na pojęcie Growth Hacking zaczął się wraz z erą StartUpów. Są to proste sztuczki i łatwe do zastosowania metody, które mają na celu polepszyć sprzedaż i marketing. Ostatnimi czasy można coraz częściej natrafić na artykuły czy filmiki, które opisują w jaki sposób usprawnić proces pozyskiwania klienta. Zjawisko to stało się tak powszechne, że rozlało się na wiele dziedzin, dlatego sporo firm zaczęło specjalizować się w jego wąskich obszarach. Jednym z nich jest Growth Hacking na mediach społecznościowych. Ideą jest, aby osoby stosujące te metody zwiększyły liczbę followersów, polubień, komentarzy czy ilość wyświetleń.

Te sztuczki są bardzo kuszące dla każdego, kto rozpoczyna swoją przygodę z tworzeniem profilu na Social Media. Ja również próbowałem użyć tych metod. Możliwe, że moje oczekiwania były zbyt wygórowane, ale po pewnym czasie stosowania tych technik, doszedłem do wniosku, że albo nie działają, albo działają dla określonych przypadków co dyskwalifikuje je jako “growth hacks”. Chciałbym się podzielić kilkoma przykładami, za pomocą których wyjaśnię, dlaczego nie uważam, aby możliwe było zbudowanie swojego kanału na mediach społecznościowych za pomocą tych właśnie metod.

Publikuj w określonych godzinach

Ponad dziesięć lat temu brałem udział w tworzeniu portalu o gumach i żelkach. Stworzyliśmy miejsce z opisami i prawdziwymi zdjęciami produktów, które można było kupić w kraju (a także kilkadziesiąt produktów dostępnych tylko za granicą). Do tego dołączyliśmy także profil na Facebooku. Podczas tworzenia postów na FB, sprawdzaliśmy różne podejścia do ich publikacji i analizowaliśmy wyniki. Mogę stwierdzić, że w tamtym czasie godzina publikacji posta faktycznie miała znaczenie.

Sporo czasu upłynęło, Facebook wyposażył się w bardziej wyrafinowane algorytmy, które filtrują treści na podstawie setki różnych czynników. Na domiar złego, pojawiła się płatna promocja treści, która jest niemalże wymuszana, ponieważ posty niesponsorowane mają ucinane zasięgi. Możliwe jest więc, że udostępniony post nie będzie widoczny dla znajomych przez kilka godzin, a nawet i dni (nie mówiąc już o fanach stron). 

W takim razie fakt, że godzina, o której post został opublikowany ma znaczenie staje się nieistotny. Nie ważne, czy jest to dziewiąta rano, czy trzecia po południu – ilość czynników determinujących, czy post zostanie wyświetlony danemu użytkownikowi jest naprawdę dużo większa.

Podobnie ma się sprawa w LinkedIn. Przeczytałem, że najlepszy czas publikowania postów na LinkedIn to dni od wtorku do czwartku w godzinach popołudniowych. Jako użytkownik tej platformy zauważyłem, że wymusza ona sortowanie “Najpopularniejsze” pomimo, że nieustannie wybieram opcję “Najnowsze”. Tak więc, gdy odwiedzam kanał wiadomości, w pierwszej kolejności wyświetlają mi się informacje opublikowane kilka dni wcześniej. Z tego powodu uważam, że znaczenia nie ma nie tylko godzina publikacji, ale również dzień tygodnia.

Jedyne, co może mieć  znaczenie i negatywny wpływ na zasięg to opublikowanie posta w nocy lub podczas weekendu.

To, jak skonstruowany jest post

Wydaje mi się, że istnieje cała masa książek na temat tego, jak powinny wyglądać treści, co zawierać, jaką grafikę przedstawiać – w zależności od portalu, na którym mają one zostać opublikowane. Zgodzę się z twierdzeniem, że posty na social mediach zawierające obrazki przyciągają większą uwagę, jednak nie jest to żaden trik.

W jednym artykule przeczytałem, że lepiej jest nie umieszczać w poście linku do strony, do której chcemy zaprowadzić odbiorców. Lepiej jest opublikować go bez załącznika, a następnie edytować tenże post i dopiero dodać link. Innym sposobem jest wklejenie linku w komentarzu do posta, aniżeli w nim samym. Rzekomo, ma to na celu oszukanie algorytmu LinkedIn, który faworyzuje treści niepowodujące ucieczki użytkownika z platformy, po to, żeby zatrzymać go jak najdłużej u siebie.

Załóżmy, że jest to prawdziwa teza. Wyobrażam sobie, że LinkedIn zatrudnia fachowców, którzy przy wprowadzaniu takiego ograniczenia, pierwsze co zrobili, to pokryli właśnie taki scenariusz. Śmiem twierdzić, że jeżeli istnieje taki mechanizm, to sprawdza on post za każdym razem, zanim zostanie zapisany w bazie danych LinkedIn. Tak po prostu się robi, jest to zgodne ze sztuką programowania i implementuję zasadę DRY.

Postanowiłem sprawdzić tę metodę. Opublikowałem post z linkiem do mojego bloga. Otrzymałem 128 wyświetleń (nie jest to ilość WOW, ale nie jestem Growth Hackerem mediów społecznościowych). Kolejnego tygodnia opublikowałem post bez załącznika, następnie edytowałem wpis i dodałem link. Po tygodniu otrzymałem 128 wyświetleń. Tyle samo, co bez tej sztuczki.

Z pozycji eksperta

Problem sortowania i dostarczania treści w taki sposób, aby popularne i najbardziej wartościowe informacje nie uleciały użytkownikowi, są problemem każdej platformy społecznościowej. Ich twórcy mają prawdziwą zagwozdkę przy rozwiązywaniu tego problemu.

Brałem udział przy tworzeniu aplikacji Thriver App. Podczas pracy z klientem, spędziliśmy wiele godzin nad wymyśleniem sposobu na najbardziej optymalne wyświetlanie postów. Braliśmy pod uwagę wiele czynników, jednakże mieliśmy na uwadze najważniejsze- końcowy efekt powinien być taki, aby użytkownicy nie byli znudzeni treściami, które ich nie interesują. Podobna sytuacja miała miejsce przy tworzeniu sortowania na Placepark. Tam jednak wyzwanie polegało na takim wyświetlaniu wydarzeń, aby miało to jak największy sens dla odbiorcy.

Mogę szczerze powiedzieć, jako osoba, która bierze udział w tworzeniu takich algorytmów, że sytuacje, w których można “oszukać” algorytm istnieją, jednak są dość szybko zauważane, a następnie naprawiane. Jeżeli taka furtka istnieje, to tylko przez jakiś czas. Walka z oszukiwaniem algorytmu i wyszukiwaniem haków jest niczym walka z wiatrakami. Wierzę, że są inne, bardziej efektywne sposoby osiągnięcia celu w zwiększaniu liczby odbiorców na mediach społecznościowych.

Wierzę w moc treści

Całkiem niedawno napisałem techniczny artykuł poruszający pewne aspekty ReactJS. Robiłem to podczas aktualizacji strony firmowej. Byłem ciekawy, jak zmiany, które wprowadzamy, będą wpływać na działanie strony oraz jak dokładna jest dokumentacja narzędzia, z którego korzystałem. Nie przykuwałem dużej uwagi do artykułu, który napisałem. Opublikowałem go na Medium, gdzie nie znalazł szczególnej uwagi, a tym samym nie miał dużej liczby wyświetleń.

Po dwóch tygodniach, gdy już zapomniałem o tym artykule, otrzymałem email od Medium, że mój post został umieszczony w ich sekcji polecanych tematów. Muszę przyznać, że było to naprawdę miłe zaskoczenie. Z drugiej strony, wywołało to u mnie dysonans: artykuł, który w ogóle nie był promowany został dostrzeżony przez społeczność. Wnioskuję, że zostało to osiągnięte nie dzięki zastosowaniu trików, a dzięki temu, że odbiorcy znaleźli nim ważne dla nich treści.

Jest wiele sztuczek i technik polecanych przez wielu autorów. Nie jestem przeciwko stosowaniu tych metod, ponieważ w jakiś sposób mogą one pozytywnie wpłynąć na publikowane treści, chociażby poprzez ujednolicenie podejścia do tworzenia postów. Uznaję je jednak za taktykę, podczas gdy to, co potrzebujemy to długoterminowa strategia.

Moje zdanie na temat “growth hacking” na mediach społecznościowych jest następujące: nie skupiaj się na trikach promujących Twoje treści. Zamiast tego postaraj się, aby treści, które tworzysz były znaczące.

Dodaj komentarz